Chylę czoła przed autorką, która zadała sobie tyle trudu, by trafić do wiarygodnych źródeł informacji o ikonie polskiej muzyki jazzowej – Krzysztofie Trzcińskim. Życiorys K. Trzcińskiego, który nadał sobie i swojej grupie muzyków pseudonim muzyczny „Komeda” jest wpisany w historię polskiego (i nie tylko) jazzu.
Jazz w Polsce zaczął się rozwijać w latach 60. Jest to okres buntu przeciwko reżimowi, który spina okowami młodych ludzi. Młodzi pragną zmian i póki co - czynią to za pomocą muzyki nowoczesnej, która z trudem przedziera się z Zachodu poprzez ”żelazną kurtynę”. Pragną by muzyka ta miała charakter niezwykły i była utożsamiana jako jej polski nurt. Trzciński - super zdolny młody człowiek porzuca pracę lekarza i oddaje się jej bez reszty. Niewątpliwie zawiódł rodziców, którzy widzieli w nim człowieka ratującego życie innym. Czynił to wprawdzie w inny sposób. Wyciągał, wraz z innymi, młodych gniewnych z marazmu w sposób bezkrwawy. Pasja z jaką poświęcał się swojemu hobby wprawia w zdumienie czytelnika. Pnie się wytrwale po stopniach kariery w kraju, by ostatecznie zaistnieć w świecie muzyki. Komeda robi światową karierę. Nic jednak nie jest za darmo. Środowisko to pławi się w alkoholizmie i innych używkach, bo tam szuka się zapomnienia i ukojenia, gdyż jak głosiło hasło - „Bez gazu nie ma jazzu”. Staje się to pośrednio przyczyną śmierci młodego jeszcze artysty. Jest to strata dotkliwa, gdyż Komeda to nie tylko świetny, sławny muzyk, ale wspaniały człowiek i przyjaciel. Niezwykle skromny i uczciwy, mający dla każdego szacunek i wyrozumiałość.
Rozbrajający jest wstęp z pisanych listów do rodziców, rozpoczynający się od słów „KOCHANY DOMU”. Rzeczywiście w jego sercu były ogromne pokłady miłości do rodziny i innych ludzi.
Barbara Tora DKK "Liberatorium" MBP w Jaśle